Czekamy na porę deszczową. Pierwszy deszcz spadł już w poniedziałek 28 października i to taki poważny. Jak zaczęło padać około godziny 16-tej, przestało nad ranem, a we wtorek jeszcze poprawiło. Niestety dalej mamy słoneczko przysłaniane czasem chmurkami. Jednak te pierwsze opady były na tyle obfite, że wielu ludzi zaczęło prace polowe.
W Zambii 18 października przypada Dzień Modlitwy i Postu w intencji rozwoju kraju. Jest to dzień wolny od pracy. W tym roku przypadał on w piątek, a więc w czwartek wieczorem mogliśmy rozpocząć w Old Mkushi rekolekcje dla naszych Stella-girls. Kiedy dojechałem tam po godzinie 16.00, pierwsze były już na miejscu. Ostatnie dotarły po godzinie 20.00. W sumie przybyło ponad sto dziewcząt z ośmiu stacji z dziesięcioma opiekunkami. Do pomocy, zabrałem z Masansy dwie nasze dziewczyny, już po studiach nauczycielskich, które zrobiły naprawdę świetną robotę. Problem był z myciem. Przy kościele jest studnia głębinowa z ręczną pompą, ale lokalna wspólnota nawet nie naprawiła, tych tradycyjnych umywalni z trawy. Miejscowe kobiety powiedziały, że dziewczynki mogą się myć w rzece. Stąd też każdego dnia po obiedzie cała ekipa ze swoimi opiekunkami wyruszała nad rzekę. Miło było słyszeć, kiedy po mniej więcej godzinie wracały szczęśliwe, ze śpiewem na ustach. Na rekolekcje zabrałem laptop i rzutnik multimedialny, bo w Old Mkushi od maja ubiegłego roku jest prąd i miałem w planie wyświetlić im film. Jednakże z powodu obecnych ograniczeń, prąd był tylko między godzinami 10.00 a 14.00. W wieczór rozpoczęcia było powitanie. Na następny mieliśmy zaplanowany konkurs biblijny, ale co z kolejnym. Pomogły mi „moje” nauczycielki. Księże, powiedziały, zorganizujemy wieczór opowiadania tradycyjnych historii. Wiedziałem, że coś takiego istnieje. Mam nawet książkę z takimi pouczającymi opowiadaniami, ale że ktoś potrafi to opowiadać i to jeszcze dziewczynki w tym wieku, nie przypuszczałem. Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Byłem zachwycony poziomem niektórych występów, zarówno treścią, jak i sposobem przekazu. Na przykład o dziewczynce, która nie chciała słuchać mamy i została na skutek tego zjedzona przez krokodyla. Mam nawet żal do moich parafian, że tyle czasu z nimi spędziłem, czy jadąc gdzieś razem, czy nocując na stacjach, a nikt mi takiej historii z morałem nie opowiedział.
W pierwsze dni listopada odwiedzałem jedne z najdalej położonych stacji naszej parafii. W Uroczystość Wszystkich Świętych po Mszy odprawionej w Tuyu, dojechałem do Minsundu, które było w planie na Dzień Zaduszny. Ze względu na to, że w Minsundu przy kościele jest mała chatka, gdzie można przenocować, postanowiłem zostać tam także na kolejną noc. Alternatywą był nocleg w domu pewnych parafian, w drodze do stacji odwiedzanej kolejnego dnia. Nasi parafianie są bardzo gościnni, ale pomieszkiwanie w ciasnym domu, z jego domownikami może być krępujące. Parafianie w Misundu ucieszyli się, że zostanę u nich, bo obiecałem im, że w niedzielę rano przed odjazdem odprawię im jeszcze Mszę. Przewodniczący tej wspólnoty powiedział mi, że pokaże mi skrót, którym szybciej dojadę w niedzielę do zaplanowanej stacji. Mając już pewne doświadczenia, wątpiłem w te zapewnienia, bo wiele razy ich odwiedzałem, a jakoś nikt mi o tym skrócie nie wspominał. Droga, którą oni pokonują pieszo, albo rowerem nie musi nadawać się dla samochodów. I tak też było w tym przypadku. Nie tak daleko od kościoła, mój przewodnik powiedział mi: „Skręć teraz tu”. Nie było to absolutnie możliwe. Tak zwana droga, okazała się ścieżką. Dobrze, że okazało się to tak szybko, a nie po kilku kilometrach, bo wtedy dopiero miałbym się z pyszna.
Podwoziłem pewnego Zambijczyka, który wracał z odwiedzin swoich rodziców. Pochodził z terenu naszej parafii, ale mieszka w Lusace. Skończył 12 klas, czyli poziom naszego liceum, a zajmuje się naprawą telewizorów. Taki samouk. Narzekał, że obecne przerwy w dostawie prądu, bardzo mu utrudniają zarobkowanie. Wiedział, kto to jest Georg Friedrich Haendel, bo akurat słuchałem go w samochodzie. Od urodzenia modlił się w kościele Nowoapostolskim. Nie za wiele o nim wiedział, ale zaczął mi bardzo chętnie opowiadać o różnych skandalach, które się w jego wspólnocie wydarzyły. Kiedy mu zaproponowałem, aby przeszedł do nas Katolików, odpowiedział, że absolutnie. On ma swój kościół. Nie powiem, zaimponował mi tym. Chociaż w dalszej rozmowie mówił, że ogromne wrażenie wywarł na nim TB Joshua, zmarły jakiś czas temu, samozwańczy prorok z Nigerii, który w swoim czasie był dość znany w Zambii, miał bowiem swój kanał telewizyjny. Jedno co o tym „TB” można było powiedzieć, to że był zręcznym menagerem i umiał na swoim kaznodziejstwie robić pieniądze. Jak widać, z różnych źródeł możemy czerpać inspiracje. Oby tylko prowadziły do dobrego.
W czasie wyżej wspomnianych rekolekcji dla stellek w sobotę rano zauważyłem, że na zakurzonej masce samochodu, mam cztery podpisy, żeńskie imiona. Po Koronce do Bożego Miłosierdzia powiedziałem, że chcę widzieć te cztery panienki. Winowajczynie łatwo było ustalić po podpisach. Za karę dostały zadanie umyć cały samochód. Dziewczyny robiły to z wielkim przejęciem, prawdopodobnie pierwszy raz w życiu. Mam wątpliwości, czy kara ta nie była błędem, bowiem ich pracy przyglądało się kilkanaście innych i to z nieukrywaną zazdrością w oczach. Boję się, że następnym razem tych podpisów może być więcej.