Piszę ten list w ostatnich już dniach roku 2022. Na zewnątrz akurat szaleje tropikalna ulewa. Deszcz tak mocno uderza w blaszany dach, że trudno byłoby rozmawiać. Tak będzie z jakieś kilkanaście minut, najwyżej pół godziny. Takie ulewy są intensywne, ale raczej krótkotrwałe. Tegoroczna pora deszczowa rozpoczęła się bardzo wcześnie. Od soboty 5 listopada, kiedy spadł pierwszy poważny deszcz, lało codziennie przez tydzień i ci, którzy zaraz zaczęli prace polowe, mają już na polach kukurydzę sięgającą półtora metra, a gdy będziecie czytać te słowa pewno już dużo wyższą. Na razie pora deszczowa jest łaskawa dla naszych rolników. Martwić może, że sporo pól leży odłogiem. Jak się dowiedziałem, po części z powodu braku sztucznych nawozów. W poprzednich latach rząd zambijski zaopatrywał nieodpłatnie w nawozy lokalnych farmerów zrzeszonych w unii farmerów. Dostać można było kilka worków tak, że niektórzy potem nawet nimi handlowali. W tym roku przypadło po jednym worku na głowę. Tylko niewielu szczęśliwców załapało się na dwa. Gdyby jeszcze pora deszczowa nie była dobra, w przyszłym roku ceny kukurydzy mogą podskoczyć i oby jej nie zabrakło.
Zwykle pisałem o Masansie, ale pozwólcie, że napiszę o dwóch wydarzeniach, które miały miejsce poza Masansą, a które dla nas Polaków były swego rodzaju świętem.
Dnia 26 listopada nastąpiło w Lusace poświęcenie pierwszego w Zambii kościoła pod wezwaniem świętego Jana Pawła II w John Laing Compund. Kiedyś był to rejon należący do parafii Jezusa Chrystusa Odkupiciela w Makeni, a teraz jest to już samodzielna Parafia. Kościół został wzniesiony pod kierunkiem księdza Krzysztofa Mroza z diecezji Pelplin i oczywiście z dużym wsparciem tejże diecezji. Uroczystości przewodniczył arcybiskup Lusaki dr Alick Banda. W czasie już podziękowań pod koniec Mszy arcybiskup zaczął mówić po niemiecku, co zabrzmiało bardzo ciekawie. Nie powinno to jednak dziwić, bo po pierwsze studiował w Niemczech, a po drugie wiedział, że niektórzy z przybyłych z Polski gości nie znają angielskiego, ale znają za to język niemiecki.
Drugim wydarzeniem był Złoty Jubileusz życia zakonnego siostry Judyty ze Zgromadzenia Misjonarek Świętej Rodziny, również w Lusace w dzielnicy, która nazywa się Chawama. Tam Siostry Misjonarki, w większości już Afrykanki, prowadzą szkołę, kursy kroju i szycia oraz gotowania dla dziewczyn, a także dom starców. Siostra Judyta w Zambii pracuje już ponad czterdzieści lat. Z racji, że uroczystość ta odbywała się w sobotę, udało się tak ustawić nasz program pastoralny, że właściwie tylko w tę sobotę nie było Mszy w Masansie, ale na niedzielę trzeba było wracać. Stąd też nie dane mi było za bardzo ucieszyć się samym świętowaniem. Po Mszy i następujących po niej przemówieniach oraz życzeniach musiałem się zbierać. Chociaż wyjechałem z Lusaki o godzinie 13.00 to do Masansy dojechałem prawie o godzinie 21.00. Dobrze, że w niedzielę miałem tylko dwie Msze w Masansie. Nie skosztowałem przygotowanych przysmaków, ale na szczęście jubileuszową kawę mogłem wypić na spokojnie dwa dni wcześniej, kiedy dotarłem do Lusaki.
W Old Mkushi mieszkał emerytowany nauczyciel Pan Edward Kaifma. Zawsze był obecny na Mszy, a po niej zwykle przychodził podziękować i zamienić jakieś słowo. Kiedy zdarzało się, że był chory, odwiedzałem go z Komunią świętą. Nie mieszkał zresztą daleko, jakieś dziesięć minut spaceru od kościoła. Był już podeszłym w latach wdowcem. Dzieci porozjeżdżały się po Zambii. Kiedy trzeba było pomagała mu miejscowa społeczność. Nie chciał opuścić miejsca, w którym spędził sporą część swojego życia, choć mieszkał bardzo biednie, w domu zbudowanym z niewypalonej cegły i krytym trawą. Dzieci jednak w końcu przekonały go, aby zamieszkał u któregoś z nich. Opuścił Old Mkushi pod koniec ubiegłego roku, ale jak się dowiedziałem, zmarł po kilku miesiącach u swojego syna w Kabwe. Niedawno przechodziłem obok miejsca, gdzie stał jego dom, ale w bujnej trawie nie dojrzałem nawet śladu, że kiedyś stał tam jakiś budynek. Prawdopodobnie deszcze dokonały dzieła zniszczenia nienaprawianego dachu, a potem rozpuściły suszone tylko na słońcu cegły. Może też ktoś w tym dziele zniszczenia pomógł i podpalił opuszczone domostwo. Nie było sensu wchodzić i szukać jakichś pozostałości. Najwyżej natknąłbym się może na jakiś obrys budynku. Nie sposób uciec od refleksji, jak poteżna jest siła natury i jak szybko potrafi ona zatrzeć ślady ludzkiej obecności. Niespełna rok, jedna pora deszczowa i trzeba by się wysilić, aby znaleźć jakiś dowód, że ktoś tam mieszkał.
Na jednej ze stacji w czasie Mszy, na której ochrzciłem kilkoro młodych naszych parafian, kończąc ją zapytałem ich, co odpowiedzą, kiedy jacyś niekatolicy będą ich atakowali z powodu jakiś elementów naszej doktryny, które tamtym nie pasują. To się zdarza dość często. Powód jest taki, że z jednej strony jest nas katolików tu tylko kilkanaście procent, a z drugiej, że jesteśmy dobrze zorganizowaną społecznością i inni nam tego zazdroszczą, starając się zdyskredytować. Na przykład, jako że my budujemy także na tradycji Kościoła, zarzucają nam niebiblijność. Tak, jakby nasza tradycja nie wyrastała z Pisma świętego. Odpowiedź, jaką usłyszałem od nowoochrzczonych mnie powaliła. „Bóg jest jeden i właściwie wszyscy wierzymy w to samo”. Uszło ze mnie powietrze. Dwa lata przygotowań na nic. Zero dumy, że przynależą do Kościoła i lenistwo podjęcia polemiki.
Tę odpowiedź słyszy się tutaj bardzo często. Zwłaszcza, kiedy przychodzi jakiś niekatolik i ma sprawę do załatwienia. Pytam się go wtedy, czemu przychodzi do mnie, a nie idzie do swoich współbraci. Na sto procent odpowiedź będzie taka sama: „Bóg jest jeden itd.”
Moi Drodzy.
W związku z tym, że Nowy Rok u progu, życzę Wam, by był to rok, w którym będziemy doświadczali Bożej opieki i pomocy we wszelkich okolicznościach naszego życia. Niech tych dobrych będzie jak najwięcej, a w trudnościach wiedzmy, że nie jesteśmy sami. Szczęść Wam Boże.