28
LIP
2014

Odpust w buszu i nie tylko

Posted By :
Comments : Off

Drodzy Przyjaciele

Ostatni mój list kończyłem informacją o spalonym polu kukurydzy. Okazuje się, że nie skończyło się to tak źle jak początkowo myślałem. Nadpaloną kukurydzę można było jeszcze zebrać i sprzedać jako zboże pastewne. Cena była niższa, ale straty nie były w końcu takie duże. Niedawno też niedaleko od nas spłonął dom. Akurat widziałem te płomienie i w pierwszej chwili pomyślałem, że tu w Masansie nie ma żadnej straży pożarnej, ale też bardzo szybko uświadomiłem sobie, że właściwie jej istnienie nie miałoby sensu. Bowiem, to co może spłonąć, czyli dach z trawy i te kilka żerdzi, które stanowią więźbę, płonie bardzo szybko. Tak więc, żadna straż nie byłaby w stanie dojechać na miejsce, by cokolwiek ze skromnego dobytku mieszkańców uratować. Dodatkowo przejechanie wąskimi dróżkami compandu (nazwa osiedla zbudowanego z niewielkich domków) to nieraz problem dla naszej Toyoty Hilax, nie mówiąc już o jakimś większym samochodzie.

KONICA MINOLTA DIGITAL CAMERA

No, ale może o radościach. Ostatni weekend czerwca, to był dla mnie weekend odpustów. Mianowicie, jak każdy kościół i kaplica, nasze stacje w buszu też mają swoich patronów, a więc i uroczystości odpustowe. Nieco inaczej obchodzone niż w Polsce, ale celebrowane nieraz bardzo uroczyście. Nie ma żadnych straganów, a każda wspólnota powinna przygotować jakiś program wspólnego świętowania, na przykład skecze oraz oczywiście posiłek dla wszystkich. W sobotę 28 czerwca przed południem odprawiałem najpierw odpustową Mszę w kościółku Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tuyu, a potem u świętego Jana Chrzciciela w Nkumulashibie, zaś w niedzielę 29 czerwca po Mszy w Masansie pojechałem do św. Apostołów Piotra i Pawła w Kanyenshya, jakieś 75 kilometrów w jedną stronę. W sumie w ciągu tych dwóch dni przejechałem ponad 280 kilometrów buszowymi drogami. Zwłaszcza ostatni odcinek do Kanyenshya był bardzo trudny z powodu piasku. Bez napędu 4×4 nie dałbym rady go pokonać. W drodze powrotnej odwiedziłem jeszcze z Komunią jedną chorą osobę i do Masansy dotarłem coś po 19.00, czyli już dobrze po zmroku, bowiem teraz słońce zachodzi tu około 17.45. Dodatkowym powodem do satysfakcji dla mnie było, że wciągu tych dwóch dni ochrzciłem 16 dzieci. W Masansie Msza z chrztem ośmiu dzieci trwała ponad 3 godziny i nikt jakoś nie narzekał, że za długo. Dzieci też nie hałasowały specjalnie, może dlatego, że czymś naturalnym jest karminie ich w czasie Mszy i to w najbardziej naturalny sposób. Rozkoszny jest też widok dzieci raczkujących w czasie Mszy po kościelnej podłodze, której daleko jest do czystości. Przypuszczam, że wiele polskich i europejskich matek mogłoby doznać szoku, gdyby zobaczyły swoje pociechy raczkujące w tym miejscu. Tu dzieci hartują się od maleńkości.

W ostatnim czasie miałem też okazję poczuć się jak biskup. Nowo powstała na terenie naszej parafii wspólnota wybudowała kościółek w buszu, a ja miałem okazję go poświęcić i odprawić w nim pierwszą Mszę. Za tę posługę dostałem między innymi bardzo hojny dar – dość sporego koziołka. Z tą wspólnotą ja mogłem spędzić jedynie kilka sobotnich godzin, ale oni świętowali od piątku do niedzieli. Na następne odwiedziny księdza ze Mszą świętą będą czekać do następnego kwartału, czyli gdzieś między październikiem a grudniem, bo na taki czas konstruowany jest program odwiedzin. Do tego czasu sami będą gromadzić się w każdą niedzielę i modlić się pod kierunkiem swoich liderów.

Poniedziałek i wtorek 7 i 8 lipca były w Zambii dniami wolnymi od pracy z okazji świąt państwowych. Tu często święta występują parami, a jeśli jakieś przypada w niedzielę, to przenosi się je na poniedziałek. Dlatego też od niedzielnego popołudnia miały miejsce w naszej parafii rekolekcje dla Charyzmatyków, czyli odpowiednika naszej Katolickiej Odnowy w Duchu Świętym, naszego dekanatu Kabwe Północ. Do naszej parafii przyjechało ponad 120 ludzi pokonując nieraz ponad 100 kilometrów. Modlitwy i konferencje trwały do później nocy, a zaczynały się 5.30. Podziwiałem tych ludzi, którym wystarczał kawałek miejsca do spania pod dachem (jako miejsce noclegowe posłużył też między innymi niewykończony dom jednego z naszych parafian), którzy z takim poświęceniem uczestniczyli w tych rekolekcjach. Słowa uznania należą się też organizatorom. Przyjąć tylu ludzi, zapewnić im wyżywienie, to nie lada przedsięwzięcie, ale pomogły w tym chyba wszystkie grupy parafialne. Posiłki gotowały na przykład nasze Panie, każdego dnia z innej wspólnoty. Co ciekawe we wtorek na zakończenie rekolekcji, uczestnicy posprzątali po sobie. Wysprzątali kościół, a nawet wyczyścili toalety.

Na koniec trochę humoru. W Masansie każdego dnia głosimy krótką homilię. Mnie oczywiście zawsze tłumaczy któryś z katechistów. Pewnego razu tłumaczyła mnie emerytowana nauczycielka Pani Prisca. Czasem staram się już wtrącać w homilię jakieś zdania z czytań. Tak było i w tamtym przypadku, a moja tłumaczka jakby automatycznie przetłumaczyła to zdanie z ci-Bemba na angielski. Wszyscy serdecznie się uśmiechnęli.

Serdecznie pozdrawiam

Szczęść Boże.

Z darem modlitwy ks. Marek