Misje, szkoła życia i nie tylko
Drodzy Przyjaciele
Gdyby ktoś mnie zapytał, co słychać w Masansie, to właściwie mógłbym odpowiedzieć: „nie wiem”, bo od ponad miesiąca, z tygodniową tylko przerwą przebywam w Lusace. Najpierw uczestniczyłem w dwutygodniowym kursie organizowanym dla nowoprzybyłych do Zambii misjonarzy, pragnących poznać jej historię, kulturę i tradycje. Zaś 8 września rozpocząłem trwający dziesięć tygodni kurs języka ci-Bemba w tej samej Fenza School prowadzonej przez Zgromadzenie Ojców Białych Misjonarzy Afryki, założonych w roku 1868 przez kardynała Lavigerie, którzy odegrali wielką rolę w ewangelizacji Afryki. Pierwsi Biali Ojcowie, byli oczywiście europejczykami, ale nazwa zgromadzenia nie pochodzi od koloru ich skóry, lecz kolorów w ich habitów. Dzisiaj zdecydowana większość pracujących w Zambii Białych Ojców to rdzenni Afrykanie z różnych krajów. Na przykład dyrektorem ośrodka w Lusace jest ksiądz Romarik, pochodzący z Burkina Faso. Biali Ojcowie pracują zresztą już nie tylko w Afryce, ale też na innych kontynentach, między innymi w krajach Azji.
Udział w pierwszym kursie nie był wyczerpujący. Ilość widomości duża z różnych dziedzin, ale nie wszystkie mogły mnie zainteresować. Coś niecoś w końcu już o Zambii wiedziałem, kilka miesięcy tu przebywam, więc czasem się nudziłem. Kiedy wróciłem do Masansy chcąc opowiedzieć o owocach mojej dwutygodniowej nieobecności, na zakończenie niedzielnej Mszy powiedziałem, że wiem wykłady były o Zambii i jej historii (w tym roku 24 października obchodzona będzie 50-ta rocznica przejęcia władzy z rąk Brytyjczyków), gospodarce (Zambia jest jednym z największych na świecie producentów miedzi i 60% jej produktu narodowego pochodzi z eksportu miedzi), problemach (Zambia zajmuje 5 miejsce w świecie gdy idzie o zachorowalność na AIDS) oraz zwyczajach. Po czym dodałem, że wiem na przykład, co trzeba zrobić, kiedy mężczyzna chce się ożenić z jakąś kobietą. To oczywiście wywołało rozbawienie w kościele. Najciekawsza i nieprzewidywalna przeze mnie reakcja czekała na mnie po Mszy w zakrystii. Ministranci zaczęli się mnie z przejęciem dopytywać, czy mam zamiar się ożenić? Musiałem im tłumaczyć, że wiedzieć jak to zrobić, to nie znaczy chcieć. Prawdopodobnie afrykańskie poczucie humoru jest nieco inne niż nasze, trzeba być więc ostrożnym z takimi tekstami.
Kurs języka ci-Bemba to również okazja do zdobywania nowej wiedzy o Zambii. Na przykład dowiedziałem się, że często wspominana przeze mnie nazwa podstawowego pożywienia zambijczyków, jakim jest „nishima” (wiem, że pisałem to różnie), nie jest czysto zambijska, bowiem przejęta została z języka suahili, bardzo popularnego wśród mieszkańców wschodniej Afryki. Zambijska nazwa tej potrawy to „ubwali” (wymawia się z angielska 'ubłali’). Dowiedziałem się też, że języku ci-Bemba nie ma imion czysto żeńskich i męskich, ale te same imiona są używane dla obojga płci. Sporo imion jest charakterystycznych dla danego plemienia, jak na przykład Chewe, czy Chanda dla Bemba.
Język ten kryje dla nas mnóstwo niespodzianek. Na przykład funkcjonują w nim aż cztery czasy przyszłe. Pierwszy dla wyrażenia czynności w przyszłości bliskiej, czyli będę robił coś zaraz. Drugi dla wyrażenia czynności w przyszłości dalszej, na przykład za kilka godzin, bądź jutro. To rozróżnienie wzięło się prawdopodobnie stąd, że te ludy nie znały zegarków i trzeba było jasno zaznaczyć o jaki przedział czasu chodzi. Trzeci czas przyszły wyraża, że coś będzie stałym elementem przyszłości, czyli będzie tak już stale. Czwarty zaś oznacza, że jakaś czynność będzie odtąd stale wykonywana.
Szkoła do której uczęszczam znajduje się w Buleni, jednej z peryferyjnych dzielnic Lusaki. Plusem jest, że w tej dzielnicy mieszka wielu prominentnych mieszkańców stolicy, między innymi aktualny wiceprezydent Zambii, więc prawie, że nie ma tu wyłączeń prądu, co w innych miejscach zdarza się dość często. Mieszkam w mieszczącym się na sąsiedniej posesji od szkoły, klasztorze księży Salezjanów, którzy prowadzą tu parafię. Pozazdrościć można im pięknego kompleksu boisk i centrum młodzieżowego, które popołudniami tętni życiem. Cały ten kompleks budowany był przez polskich Salezjanów, ale dzisiaj w czteroosobowej wspólnocie jest tylko jeden Polak. Pozostali to dwóch Zambijczyków i jeden pochodzący z Indii. Pracujący na parafii kucharz pamięta jeszcze czasy, kiedy wspólnota była czysto „polska” i czasem serwuje polskie potrawy, które nauczył się wtedy gotować, jak na przykład bigos z prawdziwej kiszonej kapusty. Mieszkając tu, nie muszę na szczęście często chodzić do sklepu, bo najbliższy taki z prawdziwego zdarzenia, znajduje się w odległości 35 minut marszu. Niedaleko jest tylko lokalny targ, na którym można kupić owoce, czy warzywa.
Jeśli chodzi o pogodę, to w tym czasie Zambia przypomina Afrykę z naszych wyobrażeń, czyli bardzo ciepłą. O chłodnych porankach można już tylko pomarzyć, skończyły się mniej więcej z początkiem września. Około 11.00 przed południem temperatura przekracza już 30 oC. Zaś powyżej 30 oC utrzymuje się jeszcze długo po zachodzie słońca, który tu ma miejsce około godziny 18.00. Kiedy wieczorem zrobi się przepierkę, to rano wszystko jest suche. Mimo, że nie pada deszcz i wiele roślin usycha, to można jednak zobaczyć wiele kwiatów i to nie tylko w miejscach gdzie się nawadnia, co w centrum Lusaki jest praktyką dość częstą, zwłaszcza obok budynków rządowych. W tym czasie kwitną jasnofioletowymi kwiatami potężne rozłożyste drzewa – „jacaranda”. To niesamowity widok, ogromna korona cała w kwiatach i tylko w kwiatach, bo liście z nich opadły wcześniej. Widziałem aleję takich drzew koło jednego z kościołów. Chodnik pod nimi wyglądał jak przygotowany na procesję Bożego Ciała, cały w płatkach opadłych kwiatów. Podobno, jest jeszcze jeden rodzaj tego drzewa, które kwitnie na czerwono, ale jeszcze go nie spotkałem.
Serdecznie pozdrawiam i polecam się modlitwie.
Szczęść Boże.
Z darem modlitwy ks. Marek