List od Ks. Marka z Zambii
Comments : Off
Drodzy Przyjaciele
Obecna pora deszczowa, jak dla zasiewów do połowy marca była w sam raz. Chociaż potem do końca miesiąca nie spadła w Masansie ani kropla deszczu, więc na niektórych bardziej piaszczystych, czy wyżej położonych polach uprawy zaczęły podsychać. Na szczęście z początkiem kwietnia deszcze wróciły, choć niezbyt obfite. Jednakże prawdziwy problem z powodu niezbyt obfitej pory deszczowej może pojawić się pod koniec pory suchej, bo obecnie w rzekach i strumieniach poziom wody jest raczej niski. Tak więc dla zwierząt końcówka najbliższej pory suchej może być trudnym czasem. Jeżeli w marcu nie spadnie zbyt wiele deszczu, to raczej nie ma co oczekiwać, że spadnie on w kwietniu, kiedy zresztą pora deszczowa się kończy.
W naszych stronach generalnie zbiory nie powinny być złe, ale w południowych prowincjach Zambii panuje w tym roku katastrofalna susza. To więc może wpłynąć na wysokie cenny kukurydzy oraz soi. Tragedia jednych prawdopodobnie przyniesie zysk innym.
Jednym ze znaków zwiastujących, że pora deszczowa ma się ku końcowi, są wędrujące mrówki. Czasem muszą przekroczyć drogę, a wtedy z daleka widać pas maszerujących przez całą szerokość drogi owadów. Właśnie takie armie maszerujących mrówek, w jedną z ostatnich niedziel marca, spotkałem na drodze aż cztery razy.
Zaczęły się także ochładzać poranki. W piątek 5 kwietnia o godzinie szóstej rano temperatura spadła do osiemnastu stopni Celsjusza i to mimo, że w nocy nie padał deszcz.
Co do deszczów, to nasze modlitwy zostały wysłuchane. W piątek przed Niedzielą Palmową, czyli 12 kwietnia rano w Masansie już mżyło, ale potem po drodze do Old Mkushi było sucho. Jednakże jeszcze przed południem spadła w tamtym rejonie potężna ulewa, a potem aż do Wielkiego Czwartku lało codziennie, mniej lub nawet bardziej. Nawet jeszcze w Wielki Piątek przy porannej toalecie towarzyszyła mi mżawka. Swoją drogą tak deszczowego Wielkiego Tygodnia, jak w tym roku, to nie pamiętam, pomimo że tegoroczna Wielkanoc wypadała późno. Niestety, deszcze zamieniły miejscami drogi w błotnisty tor przeszkód i kiedy w niedzielę wielkanocną, wracałem do Masansy, przebycie nieco ponad sześćdziesięciu kilometrów zajęło mi prawie dwie i pół godziny.
Kiedy w Wielki Czwartek w Old Mkushi o godzinie 16.00 modliliśmy się z ministrantami przed rozpoczęciem Mszy Wieczerzy Pańskiej spoza chmur przebiło się słońce i zrobiło się przepięknie. Bowiem po ostatnich deszczach ciągle jeszcze bujna zieleń znowu nabrała świeżości, a pozostałe na liściach kropelki wody w promieniach zmierzającego ku zachodowi słońca, sprawiły, że wszystko zalśniło niezwykłym blaskiem. Takiego widoku o tej porze roku w Polsce się nie doświadczy.
Msza w Wielki Czwartek kończy się adoracją w Ciemnicy. Ustaliliśmy więc, gdzie będzie „Ciemnica”, czyli przy bocznej ścianie kościoła na wysokości ołtarza. Podstawą „Ciemnicy” był stolik z zakrystii, który normalnie służy za biurko i za stół, przy którym spożywa się posiłki. Nakryty został białym materiałem, przygotowano także płótno do przysłonięcia małej monstrancji. Mszę zakończyliśmy o godzinie 18.15 i zaczęła się adoracja. Muszę jeszcze dodać, że kiedy przeniosłem Pana Jezusa, a ministranci świeczki, niespodziewanie pojawiły się także dwa wazoniki ze świeżymi kwiatami, które gdzieś tam mieli przygotowane, choć nie było o tym wcale mowy. Chór pięknie śpiewał, odmówiliśmy koronkę do Bożego Miłosierdzia. Wcześniej ustaliliśmy, że adoracja potrwa do godziny 20-tej, ale jeszcze przed 19.00 pierwsze osoby zaczęły opuszczać kościół. O 19.15 w kościele pozostało nas tylko trzech, czyli ja, Pan Michael Shipili – katechista i Pani Agata – pielęgniarka z kliniki. No był z nami jeszcze Peter, taki niegroźny, nawiedzony facet. Kiedyś miał rodzinę, ale potem coś się stało i został takim zambijskim kloszardem. Z braku chóru dalsza adoracja odbywała się w ciszy, której nie mąciły nawet przelatujące od czasu do czasu na naszymi głowami nietoperze. Kiedy skończyliśmy Pani Agata, jakby chcąc usprawiedliwić tych którzy wyszli, powiedziała mi: „Proszę księdza, nasi ludzie nie lubią chodzić po nocy”.
W Wielki Piątek pojechaliśmy z Panem Shipili do Sonkolo, aby poprowadzić rekolekcje i odprawić celebracje Wielkiego Piątku. Na tej stacji, niedaleko kościoła znajduje się dość spore wzniesienie, które nazywa się nomen omen „Golgota”. Drogę Krzyżową odprawiliśmy więc idąc na Golgotę. Miejscowa wspólnota dobrze się do niej przygotowała, bo nie tylko na drzewach namalowali farbą w odpowiednich miejscach numery stacji, ale jeszcze wykosili tam trawę ze względu na węże i mrówki, aby można było bezpiecznie się tam zebrać i modlić. Oczywiście na szczycie stał krzyż i to już nie nowy, bo odprawiają tam Drogę Krzyżową co roku w Wielki Piątek. Całość razem z powrotem do kościoła zajęła nam jakieś dwie godziny.
Na koniec dodam, że rozpoczęliśmy ten dzień rekolekcji Różańcem po godzinie 9.00, a zakończyliśmy po 17.00. Liczba uczestników zaś przekroczyła sto dwadzieścia osób, wliczając w to dzieci.
W Polsce, zwłaszcza ostatnie dni Wielkiego Tygodnia, to taka przedświąteczna krzątanina, że czasem nie ma nawet czasu na sprawy duchowe. Tutaj w Zambii, materialnymi przygotowaniami do świąt ludzie sobie nie zawracają głowy, bo i co tu przygotowywać. Najważniejsze to przygotować samego siebie na spotkanie z Jezusem!
Z darem modlitwy
Ks. Marek
SCROLL_TEXT