Życie Słowem Bożym w Afryce
Comments : Off
Drodzy Przyjaciele
Dawno nie szedłem pieszo na nasz targ. Pora deszczowa nie zachęca do takich spacerów, bo albo pada, a jak nie pada to i tak trzeba się taplać w błocie. Kiedy zaś jakiś czas nie ma deszczu, a zwłaszcza chmur, słońce piecze niemiłosiernie (wszak słońce jest teraz na południowej półkuli).
Kiedy jednak wybrałem się, zobaczyłem jakie spustoszenia poczyniły deszcze. Najczęściej ich ofiarami padają toalety. Zwykle nie mają solidnych fundamentów i rozmiękła ziemia sprawia, że walą się jak domki z kart. Jakiś czas temu nad Masansą przeszła solidna ulewa, której towarzyszył porywisty wiatr. Połamał kilka sporych drzew, pozabierał kilka dachów. Nie wiem, czy to ta wichura zdmuchnęła również dach z pewnego dość solidnie wyglądającego domu, który nieraz mijałem. Pozostały ściany, w których tkwią jeszcze futryny okien, co ciekawe drewniane. Tu niezwykła rzadkość ze względu na termity. Może właśnie dlatego nie opłacało się ich wyjmować. Trawa wokoło tak szybko podrosła, że wygląda, jak gdyby dawno w nim nikt nie mieszkał.
Jest taki zwyczaj w Zambii, że po Mszy świętej, nie tylko w niedzielę, uczestnicy nie uciekają szybko do domu, ale jakiś czas sobie pogadają. We wtorki za przygotowanie Mszy świętej odpowiada „citente”, czyli Mała Wspólnota Chrześcijańska św. Antoniego. W ostatni wtorek kiedy do nich podszedłem po Mszy, właśnie przygotowywali się, aby odwiedzić rodzinę z ich sąsiedztwa, która straciła dziecko w dość dramatycznych okolicznościach. Niepełnosprawny umysłowo chłopiec, zachęcony prawdopodobnie ładnym opakowaniem, wypił nieco środka, którym spryskuje się krowy, aby ochronić je przed insektami. Cztery dni męczył się w lokalnej klinice nim zmarł. Zaproponowali mi, aby poszedł na te odwiedziny razem z nimi. Zdarzało mi się wcześniej odwiedzać naszych parafian w takich sytuacjach, ale były to odwiedziny powiedziałbym prywatne. Jeśli bowiem z jakichś powodów nie można być na pogrzebie, wtedy wypada wybrać się w jakiś inny dzień ze słowami pocieszenia i modlitwy. Taka wizyta nie trwa zwykle długo, także i dlatego, że jeśli jest to czas bezpośrednio po pogrzebie, zwykle przez taki dom przewija się sporo ludzi pragnących wyrazić swoje współczucie. Matka zmarłego chłopca nie modli się w Kościele Katolickim, ale jej siostra, którą z nią mieszka tak, dlatego więc postanowili ich odwiedzić. Na takie odwiedziny nie idzie się zwykle z pustymi rękami, więc wspólnie zebrali wiadro mąki kukurydzianej, czyli z dziesięć litrów. Kiedy weszliśmy do domu rozpoczęliśmy od modlitwy. Potem zapytano matkę dziecka o okoliczności śmierci, po czym jedna z naszych kobiet wygłosiła taką mowę pocieszającą. Nawiązała do sytuacji, kiedy to król Dawid prosił Boga o życie pierwszego syna, którego urodziła mu Batszeba – żona Uriasza Hetyty. Dopóki dziecko żyło, pościł i prosił Boga o jego życie, a kiedy zmarło, ubrał się, namaścił sobie głowę i wrócił do normalnego funkcjonowania (2 Sam 12, 15 – 23). W tym kierunku szło także jej rozważanie. Przyznam, że mnie jej słowa dosłownie wprasowały w krzesło, na którym siedziałem. Prosta kobieta, potrafiła odwołując się do Pisma świętego bardzo głęboko uzasadnić, jak pogodzić się z wolą Bożą. To świadczy, że naprawdę żyje Słowem Bożym. Nie tylko słucha, ale towarzyszy temu głęboka refleksja na tym, co usłyszała. Następnie jeden z mężczyzn, nawiązując do osoby Marii Magdaleny, powiedział, jak ważne jest towarzyszenie cierpiącym. Ja, który przemawiałem na końcu, gdyż jest tu taki zwyczaj, że najważniejsza osoba przemawia jako ostatnia, musiałem wypaść bardzo blado, kiedy mówiłem, że jesteśmy tu jakby przy krzyżu Pana Jezusa, a przez to trwanie przy krzyżu, również możemy dostąpić błogosławieństwa. Na zakończenie pomodliliśmy się jeszcze, a ja udzieliłem błogosławieństwa.
Jak pewno pamiętacie do naszej parafii należą 42 stacje dojazdowe. Trudno odwiedzić każdą w Środę Popielcową, więc z niektórych stacji przychodzą wcześniej, aby im poświęcić popiół, którym oni już sami posypią swoje głowy. W ostatnią Środę Popielcową tak się złożyło, że jechałem do Old Mkushi na dzień kancelaryjny. Przejeżdżając przez wioskę Nkulumashiba zobaczyłem, że przed naszym kościołem czeka grupa ludzi. Podjechałem więc do nich. Okazało się, że wiedząc, że będę tamtędy przejeżdżał, przygotowali się i poprosili bym im poświęcił popiół i posypał głowy. Jako że nie było czasu na jakaś dłuższą celebrację, ograniczyło się to do przeczytania Ewangelii, krótkiego kazania i obrzędu posypania. Po modlitwie i błogosławieństwie musiałem jechać, bowiem wiedziałem, że czekają na mnie interesanci. Nieco dalej natrafiłem na ciężarówkę wiozącą kukurydzę, która utknęła w błocie. Właśnie przeładowywano ładunek na mniejszą, aby można ją było z tego błota wydobyć. Na szczęście nie musiałem długo czekać. Przerwali na chwilę pracę i pozwolili mi przejechać. Mszę Środy Popielcowej, która zgromadziła sporo wiernych, odprawiłem o 16.30 w Old Mkushi.
Spotkałem jednego z naszych młodszych ministrantów i zagadnąłem, dlaczego od pewnego czasu nie służy do Mszy w niedziele? Odpowiedział mi, że nie ma butów, a starszyzna grupy ministrantów ustaliła, że aby w niedzielę służyć do Mszy trzeba mieć pełne czarne buty. Nie powiem zdenerwowało mnie to, więc trzeba było przeprowadzić śledztwo. Ich racja była taka, że do szkolnego mundurka też trzeba mieć buty, a jak się nie ma pełnego mundurka, to nauczyciel może ucznia wyrzucić z lekcji. Ustalili więc, że do kościoła też trzeba w niedzielę przychodzić w butach. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że ja przez cały rok włącznie z niedzielami chodzę w sandałach. No chyba, że w lipcu kiedy temperatura spadnie poniżej dziesięciu stopni, zdarza mi się czasem ubrać buty, ale nie pełne czarne. Takich w ogóle tu nie mam.
Z darem modlitwy.
Ks. Marek