Co słychać u Ks. Marka czyli życie na misjach
Drodzy Przyjaciele
Nasze życie toczy się ustalonymi koleinami, ale od czasu do czasu jesteśmy zaskakiwani czymś niezwykłym. Tak jest również i na misjach, a być może te niespodzianki, są częstsze bo tu nas przybyszy z innego kontynentu wiele może nas zaskoczyć.
W ostatnią niedzielę lipca dane mi było doświadczyć takich dość niezwykłych odwiedzin. Otóż w ostatnią niedzielę lipca po Mszy w Masansie, w naszym programie był wyjazd ze Mszą świętą do naszej stacji w Nori. Odwiedziny były szczególne, bowiem poprzednia wizyta księdza miała tam miejsce ponad rok temu. Wówczas wspólnota ta nie była na nią niestety przygotowana. Jest to bolesne, kiedy jedzie się kilkadziesiąt kilometrów, a na miejscu zastaje się kilku ludzi w nieprzygotowanej do Mszy kaplicy. Zwykle wtedy prosi się ich, aby kiedy będą gotowi, sami zgłosili chęć przyjęcia kapłana. Wina zawsze leży po stronie lokalnych liderów, którzy nie potrafią, albo nie chcą zmobilizować ludzi, albo sami po prostu nie wypełniają swoich obowiązków.
Tak więc, jadąc tam, nie wiedziałem dokładnie co zastanę, chociaż dobrym znakiem było, że w poprzedzającą środę, jeden z liderów tej wspólnoty przyjechał do Masansy i potwierdził, że czekają na przyjazd kapłana. Gotowość do towarzyszenia mi w tej wizycie wyraziły nasze parafianki z grupy Motherhood of Mary czyli Macierzyństwa Maryi, no i oczywiście zawsze zabieramy dwóch ministrantów, bo zwykle na stacjach nie ma takowych. Jeśli bowiem tam w niedziele nie jest odprawiana Msza święta, tylko nabożeństwo Liturgii Słowa połączone z modlitwą, to ministranci właściwie są zbędni. Zabranie członkiń grupy Motherhood było strzałem w dziesiątkę, bowiem bardzo wydatnie wspomogły lokalną wspólnotę przez swoje świadectwo uczestniczenia we Mszy świętej. Ważne było także, że przyczyniły się do zachowania właściwych postaw na Mszy, a także, że dzięki nim lepiej zabrzmiały wszystkie śpiewane pieśni. Wyobrażacie sobie jak może uczestniczyć we Mszy ktoś, kto nie był na niej od ponad roku, a i wcześniej też tylko raz na jakiś czas.
W drodze do Nori mogłem obserwować bardzo smuty widok, a mianowicie ludzi czekających na „ubwalwa” – czyli lokalne piwo. Jest ono sprzedawane z wielkich zbiorników mieszczących kilka tysięcy litrów przewożonych na samochodach ciężarowych, z których rozlewa się je szlauchem do podstawionych kanistrów. Czekający ludzie napełniają tym piwem czasem nawet po kilka, bardzo tu popularnych 20 litrowych plastykowych kanistrów, na własny użytek bądź na sprzedaż. Alkoholizm to jedna z plag tego terenu, a i chyba całej Zambii. Na alkohol pieniądze znajdą się zawsze, dla rodziny niekoniecznie. Często zdarza się, że robotnik pracujący na farmie, po wypłacie kupuje 50 kilogramowy worek mąki kukurydzanej i bańkę oleju dla rodziny a resztę przepija. Jako, że pierwsze czytanie w tą niedzielę było modlitwą króla Salomona o mądrość, miałem później znakomitą okazję do pokazania jak ważna jest mądrość w życiu i jak ona pomaga nam wybierać, co jest dla nas najważniejsze i jak alkohol może człowiekowi bardzo łatwo mądrość zabrać. Również czytana w tą niedzielę Ewangelia, o szukaniu królestwo Bożego i poświęcaniu się dla zdobycia go, była jakby wybrana dla tej wspólnoty. Bez wysiłku, bez poświęcenie nie zdobędziemy rzeczy naprawdę wartościowych. Wspaniałe słowo życia katolików z Nori, którzy próbują się organizować na nowo.
Kiedy przybyłem na miejsce czekało na mnie około 20 ludzi, ale bardzo szybko ta liczba wzrosła do ponad 50, chociaż w większości były to dzieci. Pierwszym pozytywnym zaskoczeniem dla mnie było, że kaplica była odnowiona z zewnątrz i wewnątrz i prezentowała się dość okazale, jak na warunki buszowe. Wewnątrz była udekorowana kwiatami, a na ołtarzu był położony kawałek białego płótna jako obrus. Generalnie było widać troskę o jak najlepsze przeżycie tego spotkania. Również na zakończenie przygotowano też poczęstunek dla mnie i ministrantów, czyli tradycyjnie nyshimę i kurczaka. Zwykle posiłek jest czymś oczywistym na zakończenie wizyty, ale czasem zdarza się usłyszeć słowa: „Przepraszamy, ale nie przygotowaliśmy”.
Generalnie moje wrażenia były bardzo pozytywne. Opuszczałem to miejsce w przeświadczeniu, że ci ludzie mają wszelkie szanse, aby wzajemnie się wspierając coraz bardziej żyć Ewangelią, umacniać swoją więź z Bogiem i budować Królestwo Boże na ziemi. Kościół w Zambii opiera się przede wszystkim na pracy świeckich i to od nich zależy jego kształt, zresztą w Polsce również.
Nim odjechałem miałem okazję do jeszcze jednej posługi. Kiedy żegnałem się ze wspólnotą katolików w Nori, na znajdującym się nieopodal kościoła boisku, zaczęli się gromadzić dość młodzi mężczyźni, aby pograć sobie w piłkę. Jeden z nich przyszedł do mnie i poprosił mnie, abym ich pobłogosławił. Jak się później dowiedziałem z rozmowy z nimi, nie byli oni bynajmniej katolikami. Był dla mnie piękny znak, że katolicki kapłan jest dla nich kimś, przez kogo działa Bóg, a im na Bożym błogosławieństwie zależy.
Serdecznie pozdrawiam
Szczęść Boże.
Z darem modlitwy ks. Marek